rozładunek, trzech do siedmiu nieszczęśników (jeszcze nie wiem przecież ilu nas będzie) – klientów firmy przewozowej kursującej na trasie: lotnisko międzynarodowe najtańszej z naprawdę europejskich stolic – kolejowy dworzec główny miejscowości która miała szanse być miastem z prawdziwego zdarzenia gdyby tylko nie stała się przedmiotem lichwy wiele lat temu. oni i ich bagaże, ja i mój bagaż, wszystko to czego nie zdążyłem wyrzucić, wszystko, czego nie wyrzucili na lotnisku oficerowie ochrony. wiem, że odmówię zapłacenia mandatu za kiepowanie na chodnik przed dworcem kolejowym. wiem, że dostanę taki mandat. wiem, że pójdzie łatwo – wszystko co zdradzałoby moją zdolność porozumienia się z tym szarym, zimowym narodem zostało w pudełku opisanym : made in poland.
w przedszkolu moją specjalnością były ślizgawki i bójki w piaskownicy, w szkole podstawowej i międzyszkolu wyczynowo jeździłem na hulajnodze. gdzieś na początku szkoły średniej coś we mnie zaczęło pytać czemu nie złamaćby sobie karku więc zacząłem kręcić się na głowie. na boisku, w parku, przed sklepem ze zdrową żywnością ( bo trzeba ci wiedzieć, że moja dyscyplina już wtedy nosiła przydomek: oldschool). kiedy nie kręciłem się na głowie chodziłem z groźną miną, wypchniętymi do przodu ramionami i założonymi w miejscu gdzie spotykają się płuca i żołądek ( tak sobie to wyobrażam) rękoma. przez szkołę średnią przebrnąłem z trudem.
potem już nic nie działo się naprawdę.